wtorek, 18 listopada 2014

Rozdział 1


            To był jeden z tych dni, kiedy bezczynnie siedziałem na schodach przed domem wpatrując się w pustą ścieżkę prowadzącą do furtki. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, cały świat był przepełniony odcieniami żółci i czerwieni. Widok był przepiękny, mógłbym wpatrywać się w niego godzinami. W takiej chwili nic się nie liczyło, czas biegł do przodu a ja nie zwracałem na to uwagi.
            - Nie możesz tego zrobić! - zza drzew dobiegł mnie głos Pauli. Mimowolnie spojrzałem przez prawe ramię w stronę sąsiedniego domu, w którym mieszkała.
           - A właśnie, że mogę i nic mnie nie powstrzyma! - Nate z całej siły wyrwał rękę z jej uścisku, Paula straciła równowagę i upadła na trawę.
            Zacisnąłem pięści, nie mogłem na to patrzeć. Chciałem wstać i pójść tam, przyłożyć mu i powiedzieć co myślę na jego temat. To nie był pierwszy raz kiedy miałem ochotę kazać mi się wynosić i dać jej święty spokój, ale nie mogłem tego zrobić. Obiecałem Pauli, że nie będę wtrącał się w ich sprawy.
            Była moją przyjaciółką, znamy się od dzieciństwa. Nie mogłem patrzeć jak ktoś ją rani. Była dla mnie jak siostra, siostra, której nigdy nie miałem. Ludzie już tak mają, że jakby bardzo nas rodzeństwo nie denerwowało, jak bardo mielibyśmy ich dość, tak zawsze gdy tylko temu drugiemu działa się krzywda stanęlibyśmy w jego obronie. W tym przypadku było tak samo, tylko, że Paula nie była moją prawdziwą siostrą.
            - Nate, nie możesz mi tego zrobić... - jej głos drżał. Nie musiałem na nią patrzeć by widzieć, że płacze. To powoli stawało się nie do zniesienia.
            - Nie będziesz mi rozkazywać! Z nami koniec! Rozumiesz? Koniec przez wielkie k.
            Po tych słowach Nate odszedł nie zwracając uwagi na to co stanie się z Paulą. Odczekałem chwilę, aż wsiądzie do swojego samochodu i odjedzie. Gdy tylko tylne światła jego samochodu zniknęły za zakrętem, wziąłem głęboki wdech, by się uspokoić. Nie mogłem pokazać Pauli swojej złości, ona teraz mnie potrzebowała.
           Rozluźniłem zaciśnięte pięści i ruszyłem przez trawnik w stronę jej domu. Nasze domy dzielił niewielki żywopłot pomiędzy drzewami, więc bez problemu przy jednym skoku znalazłem się na jej podwórku.
            Paula siedziała na trawniku, w tym samym miejscu, w którym wcześniej upadła. Od razu przypomniałem sobie co zrobił ten dupek i ponownie wezbrała się we mnie złość. Z jej oczu ciągle wypływały łzy, trzęsła się jej dolna warga i miarowo poruszała ciałem w przód i w tył. To oznaczało tylko jedno, była w totalnej rozsypce.
            Nate wielokrotnie mówił jej, że to koniec, że nie chce mieć z nią nic wspólnego, ale zawsze wracał. Wsiadał do samochodu odpalał silnik, ale nie potrafił odjechać, coś go wciąż przy niej trzymało. Trzaskał drzwiami i do niej wracał, ale tym razem tak się nie stało.
            - Hej! Wszystko w porządku?
            Paula powoli uniosła głowę i szklanymi oczami na mnie spojrzała. W kąciku oka pojawiła się jej kolejna łza, szybko wytarła ją w rękaw i zamknęła oczy. Zaprzeczyła ruchem głowy.
           Usiadłem tuż obok niej. Milczałem. Rozmowa w tej chwili nie miała żadnego sensu, wiedziałem, że to w niczym nie pomoże, tylko wszystko pogorszy.
            - Paula, ja wiem, że obiecałem się  nie wtrącać, ale czy nie uważasz, że dobrze się stało? Tyle się przez niego wycierpiałaś, tyle razy wylewałaś przez niego tak wiele łez w moje ramie...
            - Będziesz mi to teraz wypominał? Przecież nikt nie kazał ci spędzać ze mną tych wszystkich wieczorów, gdy odchodził lub mnie zranił!
            - Wiesz, że nie o to mi chodziło. - odwróciłem wzrok i ugryzłem się w język, po co ja w ogóle to mówiłem.
            - Wiem... ale ja go kocham...
            I w tej chwili załamała się na dobre.
            Odprowadziłem ją do pokoju i ułożyłem w łóżku. Na szafce nocnej położyłem ogromną paczkę chusteczek i usiadłem w fotelu obok łóżka patrząc jak usypia. Czekała nas długa noc pełna łez.
            Nachyliłem się w stronę łóżka i ucałowałem ją w czoło.
            - Zawsze możesz na mnie liczyć, ja się nigdzie nie wybieram. - wyszeptałem, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.


***

           Obudziły mnie promienie słońce wpadające przez okno. Nie chętnie odkryłam kołdrę i usiadłam na łóżku. Justina już nie było, ale na fotelu na którym siedział została karteczka.

"Dzień dobry Shawty! ;)
czekam w kuchni, aż panienka zwlecze swój tyłeczek
i zechce zjeść ze mną śniadanie. ;)
Justin"
            Na mojej twarzy zagościł uśmiech. Zawsze wiedział jak poprawić mi humor.
            Wyjęłam z szafy szary dres i go ubrałam, włosy związałam w kucyk i zaspana zeszłam na dół. Po kuchni rozchodził się zapach świeżo upieczonych naleśników. Justin stał oparty o blat obok kuchenki, na której smażył naleśniki.
            - Dzień dobry potworku! - na jego twarzy zagościł zawadiacki uśmieszek.
            - Złośnik! - wzięłam do ręki ścierkę, która leżała na stole i rzuciłam nią w niego.
            - Ej!
            - No co?
            - Spokój i grzecznie siadaj do stołu.
            - Dobrze tatusiu. - pokazałam mu język, a Justin z rozbawieniem pokręcił głową.
            - Ulubione naleśniki z syropem klonowym, specjalnie dla mojej siostrzyczki.
            Postawił przede mną czubaty talerz naleśników.
            - Mhmm. Pychota! - oblizałam się. - Każda dziewczyna chciałaby mieć takiego cudownego brata.
            - No na szczęście tylko jedna ma takie szczęście. - Justin puścił do mnie oczko.
            - A dla mnie też się coś znajdzie? - na schodach stał mój tata, oczywiście jeszcze w piżamie z różową panterą, którą kupiłyśmy z mamą dla niego pod choinkę.
            - Dzień dobry panie Woldorf. Dla pana zawsze się coś znajdzie, proszę siadać.
            Tata ucałował mnie w czubek głowy. - Cześć córuś. - i usiadł obok mnie.
            Całował mnie tak od zawsze, on wciąż uważa, że jestem jego małą księżniczką.

           
            Posprzątaliśmy z Justinem po zjedzonym śniadaniu i rozłożyliśmy się na kanapie w salonie. W telewizji jak zawsze nie było co oglądać, więc postanowiliśmy obejrzeć najnowszą część szybkich i wściekłych. Po wczorajszym dniu nie miałam ochoty na żadne romansidła.
            - Na pewno chcesz to oglądać? - Justin trzymał w ręku płytę z filmem. - Przecież ty tego nie cierpisz, uważasz, że to najgorszy film jaki kiedykolwiek mogli nakręcić. - po tych słowach Justin się skrzywił. Ja nienawidziłam tego filmu, za to on uwielbiał.
            - Tak. Dziś nie zniosłabym żadnej komedii romantycznej. No chyba, że chcesz na kolejną noc użyczyć mi swego ramienia. - na mojej twarzy zagościł grymas. Starałam się nie myśleć o tym co wydarzyło się wczoraj wieczór, ale to nie było takie proste.
            - Chcesz o tym pogadać? - Justin usiadł na kanapie obok mnie.
            Nie odpowiedziałam. Pokręciłam tylko głową. - To za wcześnie bym mogła o tym spokojnie rozmawiać.
            - Rozumiem, ale pamiętaj, że na mnie możesz zawsze liczyć. Zawsze, nie zależnie co się będzie działo. W końcu jesteś moją małą siostrzyczką.
            Uwielbiałam gdy mnie tak nazywał, mogłam wtedy poczuć, że jestem komuś potrzebna i jest ktoś, komu na mnie zależy.
            - No to oglądamy.


            Po domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Nie spodziewałam się dziś żadnych gości, a Keats zawsze zabierała ze sobą klucze. Niechętnie podniosłam się z kanapy. Ktoś zaczął walić w drzwi. Przerażona spojrzałam na Justina. Ruszył w stronę wyjścia pokazując mi, że mam tu zostać, ale ja go nie posłuchałam. Poszłam za nim.
            Ktoś ponownie uderzył w drzwi. Wzdrygnęłam się i chwyciłam Justina za ramię. W tej samej chwili wyciągnął rękę i nacisnął klamkę, powoli pociągnął drzwi w swoją stronę robiąc krok w tył i wpadając na mnie.
            Za drzwiami stała Keats, moja o rok młodsza siostra. Ulżyło mi.
            - Oszalałaś? Nie masz kluczy swoich czy co? Zajmij się nauką, a nie straszeniem ludzi! - byłam na nią strasznie zła.
            Po moich słowach zapadła cisza. Nikt się nie odezwał. Justin stał wpatrzony w Keats, podążyłam za jego wzrokiem. Spojrzałam na siostrę i zrozumiałam przerażony wyraz twarzy Justina.
            Była cała brudna, posiniaczona i zakrwawiona. Ubrania, które miała na sobie w zupełności ich nie przypominały. Miał rozcięty policzek, a z rany wypływała krew. Kurczowo trzymała prawą rękę przyciśnięta do piersi.
            - O matko! Keats, co ci się stało? - szybko podeszłam do siostry i pomogłam jej ostrożnie wejść do domu. Justin zamknął za nami drzwi.
            Usadziłam Keats na kanapie.
            - Justin przynieś mi szybko z łazienki apteczkę, świeży ręcznik i ciepłą wodę w misce, muszę opatrzyć jej rany.
            Bez słowa zniknął za drzwiami.
            Nie wiedziałam od czego zacząć. Miałam ochotę wykrzyczeć młodej co myślę na temat jej zachowania i kazać iść jej do pokoju i nie wychodzić póki nie wrócą rodzice. No ale przecież nie mogłam jej zostawić w takim stanie. To nie był czas na złości i pretensje.
            - Keats, co Ci się stało? - spojrzałam na siostrę z troską.
            - Nie chcę o tym rozmawiać.
            - Powiesz mi, albo będę zmuszona powiedzieć rodzicom w jakim stanie wróciłaś do domu. - nie chciałam jej szantażować, ale to było jedyne wyjście by ją przekonać do mówienia.
            - Egh. Chyba nie mam innego wyjścia.
            Gdy przemywałam i opatrywałam jej rany wszystko dokładnie mi opowiedziała.
            - Chcieli żebym im zapłaciła za towar, który wzięłam, ale ja nie miałam aż takiej kwoty. Nie miałam nawet połowy tego co byłam im winna. Przez długi czas ich unikałam, mając nadzieję, że uda mi sie w jakiś sposób zdobyć te pieniądze, ale nie zdążyłam. To oni znaleźli mnie pierwszą. Zabrali wszystko co miałam przy sobie, portfel, telefon, zegarek, nawet złoty pierścionek od mamy. A na sam koniec tak mnie urządzili... - ze smutkiem na twarzy, Keats opuściła głowę. Było jej wstyd, że wpakowała się w takie bagno.
            - Boże, Keats w coś ty się wpakowała dziewczyno! Narkotyki? Coś ty sobie myślała?
            - To miało być jednorazowe zlecenie. Miałam takiemu kolesiowi przekazać trzy paczki i dostać za to kasę. Po wszystkim  mieli zapomnieć, że mnie znają.
            - Jaka ty jesteś naiwna! - z frustracją wyrzuciłam ręce w powietrze.
            - Hej, Paula! Daj dziewczynie spokój. - do rozmowy wtrącił się Justin, który do tej pory siedział z boku na fotelu.
            - Ja tego tak nie zostawie. Zresztą, rodzice też Ci nie odpuszczą jak się o tym wszystkim dowiedzą.
            - Nie możesz im powiedzieć! - Keats zerwała się gwałtownie z kapany i od razu tego pożałowała. Była cała poobijana.
            - A właśnie, że mogę. Nie mam zamiaru za każdym razem cię kryć, a potem patrzeć jak mi się obrywa, bo zganiasz na mnie.
            - Paula, błagam. Nie mów nic rodzicom. Możesz im powiedzieć o wszystkim innym tylko nie o tym, proszę. - w oczach Keats pojawiły się łzy, ona naprawdę bardzo bała się tego jak zareagują na to wszystko. Mama pokrzyczałaby tylko przez chwilę, ale by jej przeszło. Tata za to zrobiłby jej ogromną awanturę, przynajmniej przez rok za coś takiego nie wyszłaby z domu, już nie mówiąc o korzystaniu z telefonu i kazałby jej zgłosić się na policje.
            - Ugh. I co ja mam z tobą zrobić?
            - Paula, odpuść jej. Zobacz jak ona wygląda. Teraz musi odpocząć i ochłonąć po tym wszystkim. Ona potrzebuje teraz siostry, a nie egzekutora kary. - Justin miał rację, to rodzice byli od tego by ją ukarać. Ja powinnam jej pomóc.
            - Okej.
            - Jejku! Jesteś wielka! - Keats rzuciła mi się na szyję.
            - Już odpuść. - odsunęłam ją od siebie. - Ale jest jeden warunek i nie masz nic do gadania w tej sprawie. - spojrzałam na Justina. - Możesz nas zostawić same?
            Justin przytaknął głową i wyszedł do kuchni. Słyszałam jak otwiera lodówkę.
            - Jaki warunek? - siostra spojrzała na mnie pytającym wzrokiem.
            - Ile jesteś im winna?
            - Tysiąc.
            - Tysiąc złotych?! - ona chyba oszalała. Nie chciałam już nawet pytać ile tego towaru wzięła, skoro to było tyle warte. - Nie ważne. Gdzie ich znajdę?
            - Po co ty chcesz ich szukać?
            - Przecież musimy oddać im te pieniądze, inaczej będą cię wciąż nękać. Chociaż i tak wątpię by to w czymś pomogło, ale warto spróbować. - nic lepszego nie przychodziło mi do głowy.
            - Na piątej alei jest stara rudera za barem U Jerego, kojarzysz?
            Cóż za cudowne miejsce na kryjówkę.
            - Tak.
            - Pójdę z tobą, nie możesz iść sama. - Keats ruszyła za mną w stronę drzwi.
            - Lepiej będzie jak zostaniesz, nie powinnaś się im już więcej pokazywać. - zabrałam kurtkę z wieszaka i wróciłam się jeszcze do salonu. Z komody wyjęłam kopertę w której trzymałam swoje oszczędności. Zabrałam potrzebną mi sumę i wcisnęłam pieniądze do kieszeni.
            - Paula? Dokąd idziesz? - w drzwiach salonu pojawił się Justin. W jednej ręce trzymał kubek z kawą, a w drugiej rogalika czekoladowego.
            - Idę zakończyć to czego nie umiała skończył młoda.
            Nie czekając na jego odpowiedź wyszłam z domu trzaskając za sobą drzwiami. Nie miałam pojęcia co powiem tym ludziom i w jaki sposób wręczę im pieniądze, ale musiałam to zrobić. Musiałam pomóc Keats, inaczej sprawy mogłyby zajść za daleko i mogłoby się jej coś stać. 

******************************
No i pierwszy rozdział mamy już za sobą. :)
I jak? Podobało się Wam?
Liczę na Wasze szczere opinie w komentarzach, za które z góry dziękuję. :)
Jeśli chcesz być informowany, napisz w komentarzu. 
I już zapraszam na kolejne rozdziały. :)

Buziaki,


wtorek, 28 października 2014

Prolog



                To był najgorszy dzień w moim życiu. Od samego rana siedziałam w napięciu na kanapie. Tępo wpatrywałam się w ścianę, znajdującą się naprzeciwko mnie i na zegar, który wybijał godziny. Z każdym, nawet najmniejszym przesunięciem się wskazówki, czułam coraz większy ból. Czułam narastającą nienawiść do samej siebie, obrzydzenie i wstręt. Nie mogłam uwierzyć, że zdecydowałam się na taki krok.
                Na ramieniu poczułam czyjąś dłoń. Uniosłam głowę do góry. Obok mnie stał jeden z trzech policjantów, którzy kilka chwil temu zjawili się w moim domu.
                - Proszę się nie denerwować. Za chwilę będzie po wszystkim.
                - Jak mam się nie denerwować?! Pan sobie nawet nie wyobraża, jak ogromny wstręt czuję w tej chwili do samej siebie! - zrzuciłam jego rękę ze swojego ramienia i gwałtownie się podniosłam.
                Od razu tego pożałowałam. Zakręciło mi się w głowie i ponownie upadłam na kanapę.
                - Chcę mieć to już za sobą. - ukryłam twarz w dłoniach. Z moich oczu zaczęły lecieć łzy.
                Po chwili, po całym domu rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. Przerażona spojrzałam na mężczyznę stojącego przede mną. - Zachowaj spokój. Wszystko pójdzie zgodnie z planem. - powiedział bezgłośnie.
                Wzięłam głęboki oddech, pozwoliło mi się to choć odrobinę uspokoić. Zacisnęłam pięści, by nie było widać, że jestem roztrzęsiona i zwróciłam się w kierunku drzwi wejściowych.
                Za drzwiami stał Justin, uśmiechnięty od ucha do ucha. Nie miał pojęcia co tu się za chwilę wydarzy. Jego mina nagle się zmieniła. Spojrzałam przez ramię. W drzwiach do salonu stało trzech policjantów z odznakami wiszącymi na szyi. Twarz Justina z każdą chwilą przepełniała się coraz większym gniewem. Odsunęłam się na bok, by zrobić miejsce policji.
                Poczułam silne ukłucie. Wszystko wokół zaczęło wirować. W głowie słyszałam coraz głośniejsze szumy, a między nimi własny głos powtarzający: "Coś Ty najlepszego zrobiła! On Ci tego nigdy nie wybaczy!" Po dłoniach zaczęła mi spływać krew. Tak mocno ściskałam pięści, że paznokciami przebiłam skórę. Pojawiły się silne zawroty głowy, duszności. Po moich policzkach spływało coraz więcej łez. Nie mogłam się opanować. Wciąż przed oczami miałam rozgniewaną twarz Justina, ale nie to mnie tak męczyło. Jego oczy, były przepełnione ogromnym bólem, rozczarowaniem. Zawiodłam go, po prostu go zawiodłam. Zraniłam. Przekreśliłam wszystko. Zamiast go ratować, zamiast ratować nas, chroniłam własną skórę nie patrząc na to jaką krzywdę mu wyrządzam. W kącikach jego oczu pojawiły się łzy. Wiedział, że nie ma żadnych szans. Wiedział, że osoba, którą uważał za najważniejszą, której ufał i którą kochał, dla której zrobił by wszystko, oddałby nawet własne życie, wydała go.
                I właśnie w tej chwili, w chwili której dotarło do mnie co tak naprawdę się dzieje, dotarło do mnie do czego doprowadziłam, poczułam silny przypływ energii. Czułam jak adrenalina wypełnia każdy, nawet najdrobniejszy skrawek mojego ciała. Jak dodaje mi siły i wiary w to, że mogę to jeszcze zmienić, nie zależnie od tego jakie będę musiała ponieść konsekwencję.
                Gwałtownie odwróciłam się za siebie, chwyciłam ogromny porcelanowy wazon mojej mamy, który tak bardzo lubiła. To był prezent na rocznicę ślubu od taty, ale teraz to nie miało znaczenia. Z całej siły rzuciłam nim w stronę policjantów zmierzających w ku mnie. Rozległ się głośny trzask i krzyk jednego z policjantów. Przewracając się, pociągnął za sobą dwóch pozostałych.
                - Coś Ty dziewczyno zrobiła! Nie tak się umawialiśmy! - jeden z nich podniósł się z podłogi i zaczął zmierzać w moją stronę. Nie zastanawiając się co robię, chwyciłam drugi wazon, który stał obok poprzedniego i rzuciłam w jego kierunku. Ponownie rozległ się głośny trzask, ale tym razem nie dało to takiego efektu jak wcześniej.
                Poczułam jak policjant łapie mnie za nadgarstek, mocno wygina moje ręce i przyciska do ściany.
                - Justin! Uciekaj! Uciekaaaaj!       
                Justin stał przerażony, nie wiedział co się dzieje. Zrobił kilka kroków w tył o mały włos nie przewracając się na schodach. Gdy już miał otwierać furtkę i wsiadać do samochodu, odwrócił się i spojrzał na mnie.
                - Uciekaj! - krzyknęłam ostatkiem sił. Starałam się wyrwać z uścisku policjanta, ale był większy i silniejszy ode mnie.
                Przestałam się szarpać, moje wysiłki nie zdawały się na nic. Wiedziałam, że nie mam szans na ucieczkę, ale cieszyłam się, że mimo tego co zrobiłam, udało mi się pomóc Justinowi w ucieczce. Nie obchodziło mnie jakie poniosę konsekwencje za napaść na funkcjonariusza, a nawet na dwóch.
                Bezwładnie puściłam ręce, głowa opadła mi na dół, a do oczu wciąż napływały łzy. Spojrzałam w stronę furtki, mając nadzieję zobaczyć go jeszcze po raz ostatni, zanim zniknie już na zawsze, ale jego tam nie było. Została tylko pustka i ogromny ból w sercu po tym wszystkim co zrobiłam.

***

                Wybiegłem z domu prawie potykając się na schodach. Nie zastanawiałem się co robię. Pędem puściłem się w stronę furtki, tuż za którą zaparkowany był mój samochód. Gdy miałem już wsiadać do samochodu odwróciłem się za siebie. Paula stała oparta twarzą o ścianę, policjant z całej siły trzymał jej ręce i przyciskał do ściany, by nie uciekła. Jej twarz była przepełniona bólem, po policzkach ciekły łzy.
                Miałem do niej ogromny żal i pretensję o to, że po tym wszystkim przez co razem przeszliśmy wydała mnie policji, by ratować własną skórę, ale dziś odważyła się na coś czego ja być może mógłbym dla niej nie zrobić. Naraziła własne życie po to by mnie ratować, bym miał szanse uciec, a ja chciałem zostawić ją tam samą, na pastwę losu, pokazując jakim zimnym draniem jestem.
                Nie mogłem tego zrobić, nie mogłem uciec i zostawić jej tam samej. Nie po tym co kilka chwil temu dla mnie zrobiła.
                Wyjąłem ze schowka samochodu pistolet. Mocno zacisnąłem go w dłoni i zrobiłem to co w tamtej chwili uważałem za odpowiednie.
                Ruszyłem przed ogródek w stronę drzwi. Dwójka policjantów leżała na podłodze. Jeden z nich był nieprzytomny i cały zakrwawiony, miał powbijane kawałki tłuczonej porcelany w skórę. Drugi, również był nieprzytomny. Upadając uderzył w szafkę. Z jednym miałem większe szanse, niż z całą trójką.
                - Puść ją!
                Stałem na sztywnych nogach z pistoletem przystawionym do głowy policjanta, który trzymał Paulę.
                - Nie. To ty puścisz ten pistolet.
                - Ani mi się śni! - syknąłem przez zaciśnięte zęby, jeszcze mocniej przyciskając pistolet do głowy policjanta.
                - Jak chcesz razem ze swoją ukochaną wyjść z tego cało, to zrób tak jak ci radzę!
                - Nie mów mi co mam robić!
                Policjant zaczął wolną ręką sięgać po broń przyczepioną do swojego pasa. Kompletnie o tym zapomniałem. Wpadłem w panikę. Odsunąłem pistolet od jego głowy, wycelowałem w kolano policjanta i strzeliłem. Z krzykiem upadł na podłogę. W ostatniej chwili chwyciłem Paulę, zanim razem z nim upadła. Ścisnąłem jej rękę i chwyciłem podbródek by na mnie spojrzała.
                - Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?
                Roztrzęsiona pokiwała głową. Przytuliłem ją z całej siły do siebie.
                W tej samej chwili policjant wycelował w moją stronę broń.
                - Odsuń się od niej! Odłóż pistolet na ziemię i podnieś ręce do góry! Ale to już!
                Nie miałem zamiaru go posłuchać. Wymierzyłem drugi strzał w jego stronę, tym razem kula trafiła w jego ramię. Nie chciałem go zabijać, chciałem tylko dać nam trochę czasu na ucieczkę.
                Szarpnąłem Paulę za rękę i wybiegłem z domu. - Szybko! Do samochodu!

******************************
Witam wszystkich czytelników ! :)
Mam nadzieję, że prolog się podobał i nie zawiódł Waszych oczekiwań.
Niebawem pojawią się kolejne rozdziały, jak i zwiastun.

Liczę na Wasze szczere opinie w komentarzach, za które z góry dziękuję. :)
Jeśli chcesz być informowany, napisz w komentarzu. 

Buziaki,